środa, 8 lutego 2012

1. Pink Masquerade!


--Jazz--
Stałem przed sztalugą, co chwila bezwiednie pacając ją czystym pędzlem. Nauczyciel sztuki łaził dookoła postawionego przed nami stoliczka z owocami, tłumacząc nam co, jak i gdzie. Szkoda, że nie powiedział tylko „po co”. Po chwili dołożyłem drugi pędzel. Bezsensowne do tej pory pacanie zaczęło zmieniać się w regularny rytm, a następnie gładko przeszło w jeden z dość niewielu znanych mi perkusyjnych bitów. Wyobraziłem sobie wielką scenę. Przed nią w ścisku stałby tłum rozpalonych i podnieconych fanów, a na niej – My. Drums wygrywałby na perkusji znacznie bardziej skomplikowane bity, jego ręce nieustannie śmigałyby po bębnach na zmianę z talerzami, przy nieustającej pomocy stopy. Shin wyczyniałby z basem rzeczy, które mało kto jest sobie w stanie chociaż wyobrazić, a Scythe wykrzykiwałby słowa piosenki czymś na pograniczu jego naturalnego głosu i screem’u. A Ja? Ja stałbym po jego lewej stronie, z gładką czarną gitarą w rękach. Czułbym jak struny gładko przylegają do progów pod naporem palców mojej lewej dłoni, i dźwięcznie śpiewają od energicznych ruchów prawej. Potem byłby refren, a następnie… Odłożyłem pędzle i na wyimaginowanej gitarze odegrałem moje solo. Było tak pięknie i idealnie…
-… wylecisz za drzwi- przez moje cudne wyobrażenia przebił się zimny głos Victora. Profesora  Leander’a znaczy. Otworzyłem oczy, po to by ujrzeć miliony innych par uparcie wlepionych we mnie. Miliony znaczy dokładnie sześć. Plus ta nieludzko zimna, schowana za szkiełkami okularów na srebrnym łańcuszku, należąca do belfra.
Profesora Leander’a znaczy.
Uśmiechnąłem się sztucznie, usiłując nadać memu uśmiechowi jak najwięcej cech naturalnej skruchy. Belfer pokręcił zrezygnowany głową i oddalił się by zasiąść na swym średniowiecznym fotelu w rogu sali. Westchnąłem ciężko, patrząc na misę owoców z którą to miałem się zmierzyć.

Zapewne zastanawia was, czemu tak wspaniała muzyczna osobistość jak Ja marnuje swoje cenne życie na wydziale o przerażającej nazwie „Sztuka”… Cóż, już śpieszę z wyjaśnieniem: widzicie tego wysokiego, dobrze zbudowanego szatyna w okularach? Tak, tego w czarnym golfie i ciemnych jeansach. Otóż to jest pan profesor belfer. Się znaczy Leander. Victor belfer Leander. Ja nie znoszę jego, on nie znosi mnie. Ale macie rację, to niczego nie wyjaśnia. Tak po prostu chciałem przybliżyć wam osobę mojego oprawcy. Prawdziwy powód, dla którego wciąż tu gniję, pacając kawałek płótna kawałkiem drewna zakończonego końskim bodajże włosiem stoi nieopodal mnie, z głupkowatym uśmiechem oddając się sztuce przenoszenia rzeczywistości na płótno.
Spojrzałem na Shina, mimowolnie uśmiechając się kącikami ust. Taak, ten człowiek to było dopiero coś – niski, blady, kościsty, głupi jak but i do tego niewysłowienie wkurzający. Ale wiecie co? Nie sposób jest go nie kochać.
-Panie Winsermort – podskoczyłem wewnętrznie (zewnętrznie chyba z resztą też) na dźwięk tego demonicznego głosu, wydobywającego się gdzieś zza moich pleców.
-T-tak, panie profesorze? – Czy ja się właśnie zająknąłem? O boże, czy ja na prawdę się zająknąłem?!
-Byłbym niewysłowienie wdzięczny, gdyby zajął się pan tym, czym zajmować się powinien. I bynajmniej nie jest to natrętne wpatrywanie i podziwianie wdzięków kolegi.
-Tak jest, panie psorze… - odrzekłem, czując na sobie wzrok reszty grupy. Czy oni już nie maja na co patrzeć?!
Kiedy w końcu zostałem uwolniony spod tej ponurej aury zła otaczającej belfra, odetchnąłem z ulgą. Wierzcie mi lub nie, ale czułem jak krew w żyłach znów zaczyna krążyć.
-Jezz, naprawdę pochlebia mi Twoje zainteresowanie mą skromną osóbką…
-Stul pysk – syknąłem rozdrażniony. Jeśli on był ‘skromną osóbką’ to ja właśnie zostałem mianowany królową angielską. I tak dla wszelkiej jasności – był to niemożliwe. Shin uśmiechnął się jedynie i powrócił do malowania. Z cichym westchnieniem zrobiłem to samo. 

***
Wszem i wobec pragnę ogłosić, iż oto nastała ta zbawienna chwila gdy jesteście przy sposobności zapoznać się z mą sztuką. Mam nadzieję, że mój styl pisania, forma oraz długość rozdziału nie przeszkadza Wam zbytnio, lecz jeśli tak, to chciałabym być o tym powiadomiona c:
Ah, no i słowem wyjaśnienia - opowiadanie to nie posiada jednego, głównego bohatera, dlatego też jest ono pisane z perspektywy różnych osób. Pomyślałam, że takie coś przybliży nieco Was i bohaterów ^^

Słowem wstępu...

Witam Was, w ten jakże uroczy, zimowy wieczór!

Mistress Kiyoshi Playground~, jak sama nazwa wskazuje, jest Moim małym placem zabaw. Jest  miejscem, gdzie będę wyżywać się artystycznie ku uciesze tłumu i mnie samej.
Zamieszczane tu opowiadania w większości będą opowiadaniami z gatunku yaoi - czyli o związkach męsko-męskich. Jeżeli zamierzasz krytykować, to proszę Cię bardzo - wykaż się swoim ograniczeniem i nietolerancją c:
Kontynuując... Cóż, wiele do powiedzenia na temat tego bloga nie zostało. Postaram się zamieszczać nowe wpisy regularnie, tj. raz do dwóch razy w tygodniu. Wątpię, żeby stać mnie było na więcej.

Kończąc, mam nadzieję że Wam się spodoba i czas poświęcony na pisanie nie okaże się zmarnowany c:

Mistress Kiyoshi.